poniedziałek, 11 czerwca 2012

Zrzędzenie osiemnastoletniej staruszki

Było trochę "kulinariów", teraz czas naskrobać parę słów.

Siedzę sobie w wysprzątanym i paradoksalnie śmierdzącym pokoju (odkurzacz wydziela dziwny zapach). Nareszcie widzę dywan i podłogę, a nie stertę ciuchów, która za kilka dni mogłaby stać się domem dla pająków, mieszkających nad oknem. Jeszcze nie tak dawno temu nie miałam problemu z utrzymaniem porządku. Wręcz przeciwnie. Moje dbanie o otoczenie, w którym przebywam zahaczało o pedantyzm. Wygląd mojego pokoju wspaniale ilustruje to co dzieje się w mojej głowie. Gdy jest syf- ja cierpię. Moje wielkie sprzątanie to zbieranie się do kupy, kolejna próba, podnoszenie się. I jeśli porządek zostaje to znaczy, że coś może zadziać się dobrze. Jest światełko w tunelu. Dziś posprzątałam.

Skąd tytuł posta? A stąd, że często tak właśnie się czuję. Jak osiemnastoletnia staruszka. Taka, która siedzi na ławeczce i obserwuje ludzi. Ja może niekoniecznie siedzę na ławeczce, ale bywam tu i tam. Przyglądam się koleżankom. Zazdroszczę im. Codziennie rano przychodzą do szkoły mniej więcej przygotowane, najczęściej wyspane i zadowolone. Po szkole szybko wpadają do domu, potem gdzieś wyskakują ze swoimi znajomymi, wspólnie spacerują lub po prostu razem spędzają czas przed telewizorem. Zdążą powtórzyć materiał, poczytać coś do poduszki lub obejrzeć serial. Ten dzień wydaje się taki pełny! Tak, wiem, wiem. Każdy ma "trupa w szafie", nikt nie prowadzi idealnego życia i każdy ma swoje rozterki. Ale dlaczego moje rozterki tak bardzo dają mi w kość? Przywiązują mnie do łóżka i uniemożliwiają prawidłowe funkcjonowanie. Dlaczego nie śpię w nocy, nie spędzam czasu z ludźmi, nie uczę się, chociaż moja sytuacja w szkole jest bardzo nieciekawa. Dlaczego? Czym to jest spowodowane? Kiedyś tak nie było. Kiedyś wszystko było całkowicie odwrotnie. To ja byłam dobrą uczennicą i duszą towarzystwa. Dziś jestem tylko wrakiem dawnej siebie. Nie robię nic poza rozmyślaniem, podtrzymywaniem funkcji życiowych i marnowaniem czasu. Wśród ludzi uśmiecham się, czasem na siłę, a czasem nie. Ale będąc już w swoim pokoju padam jak zdechła mucha, tak jakby cały dzień z innymi i uśmiechem na twarzy był wielkim wysiłkiem. Czasem w weekendy wychodzę żeby się napić i poczuć się jakby...wolna?

Chcę znaleźć źródło, przyczynę. Czy to wina zaburzeń odżywiania, o których trudno mi tu napisać nawet kilka zdań? To one wycofały mnie z mojego własnego życia? A może rodzice ze swoim cholernie nieciekawym bytem tak na mnie wpłynęli? Przez dłuższy czas myślałam, że to normalne. Że tak bywa. Że każdy ma swoje wzloty i upadki. Jednak przyglądając się innym jeszcze nigdy nie zauważyłam kogoś tak zrezygnowanego. Zazwyczaj jest tak, że jak pewna osoba zaniedbuje szkołę, to dlatego, że za dużo czasu spędza poza domem. Jak ktoś nie ma znajomych to zazwyczaj dlatego, że siedzi w domu. Bo się dużo uczy albo spędza czas z rodziną, bo w jej towarzystwie czuje się najlepiej. Coś wychodzi z czegoś. A ja nie robię kompletnie nic i to samo nic wraca do mnie. Nie mam siły, czuję się jak śmierdząca ściera, która wymaga prania. Mogłabym tak pisać w nieskończoność, ale wbrew pozorom nie chcę użalać się nad sobą. Chcę być silna, zadowolona, uśmiechnięta, zaangażowana... Brak mi bakcyla, energii, motywacji, ŻYCIA.  Czas przelatuje między palcami...Były plany, postanowienia poprawy i nic...A ja pytam: ile jeszcze? Jestem strasznie tym zmęczona...

11 komentarzy:

  1. Ile jeszcze? Nie wiem.
    Ale wiem, że kurwa dasz radę i masz potencjał by wydobrzeć.
    A teraz konkrety - terapia jest?
    Buziak i przyteleniec, taki mocny mocny mocny, że sobie nawet nie wyobrażasz jak mocy.
    i brawo za sprzątniecie syfu w pokoju, well done milordzie - mam tak samo ze sprzątaniem:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No pewnie, że mam potencjał, bo mam zapał! Słomiany, ale dalej zapał :)Terapia trwająca 1,5 roku z przerwami, została porzucona rok temu, tak samo jak i środki farmakologiczne. Tutaj po części mam odpowiedź, dlaczego jest jak jest. Mniej lub bardziej świadomie zrobiłam sobie krzywdę. Jestem na etapie, kiedy mówię sobie, że to wszystko da się jakoś pozbierać do kupy, że skończy się szkoła, że te dwa miesiące wakacji to będzie czas tylko dla mnie, że się poskładam. Może jestem naiwna, ale kurde, nie widzi mi się terapia. Grzebanie w najgłębszych zakamarkach przed nową osobą, która znów może okazać się jednak nie tą właściwą. I jeszcze jeżdżenie do innego miasta, załatwianie, kiedy wybranie się do szkoły już graniczy z cudem.

      Usuń
    2. być może to jest taki moment, w którym potrzebujesz wsparcia i kogoś, kto pomoże Ci pewne sprawy pozałatwiać, czy jest ktoś taki obok? Zastanów się dobrze.

      Usuń
    3. Mam taką osobę, jest nią moja przyjaciółka. Nie widzimy się często, ale kiedy już do tego dochodzi to mówię jej wszystko. Ona radzi mi, tłumaczy jak potrafi, ale sama ma własne problemy, chodzi na terapie, od niedawna ma indywidualne nauczanie. Nie mogę jej ciągle obarczać. Poza nią nie ma kompletnie nikogo, komu mogłabym cokolwiek powierzyć.

      Usuń
    4. Nie, przyjaciółka ma swoje zdrowienie i nie może stanowić dla Ciebie takiej pomocy o jakiej myslę. Może być przyjaciółką - to tak.
      Chodzi mi o osobę dorosłą, która pomogłaby Ci załatwić formalności związane z leczeniem. Być może sama dla siebie możesz to zrobić - załatwić kontakt do psychologa i skonsultować się z psychiatrą na okoliczność wsparcia farmakologicznego.
      Z doświadczenia wiem, że załatwianie takich spraw łatwo jest odwlekać, przesuwać w czasie, przekładać.
      Dlatego uważam, ze jesli to przekładasz, powinnaś porozmawiać z kimś z otoczenia, kimśdorosłym i powiedzieć mu wprost że potrzebujesz pomocy, masz problem z jedzeniem które wymaga leczenia. Masz wahania, czy jesteś w stanie to załatwić.
      Jeśli jesteś sama w stanie to zrobić - załatwić te sprawy - stań na głowie i to załatw.
      Czy jesteś w stanie?

      Usuń
    5. Pytanie na dziś, czy jesteś w stanie ogarnąć samodzielnie sprawy leczenia. Załatwić, pojechać, umówić się. - to jest to pytanie na dziś. Tylko tyle. O nic na razie się nie martw tylko się zastanów. Jutro sprawdzę co odpisałaś.

      Usuń
  2. mi zaburzenia odzywiania tez zrujnowaly zycie. kiedys bylam wesola dziewczyna, teraz jestem wrakiem, ciagle siedze i sie ucze. taki nasz los, chorych na zaburzenia, ktore niszcza zycie :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miki, Miki, Miki - byłaś w szpitalu na leczeniu, prawda?Czy kontynuujesz leczenie w ambulatorium?
      Nie pierdziel, że taki nasz los, bo los nasz jest cięzki to prawda, ale nie przekreślaj własnej pracy którą włożyłaś już w zdrowienie. Bardzo Cię proszę. Mar
      http://zaburzeniajedzenia.blogspot.com/

      Usuń
    2. trace nadzieje na normalnosc. 3 miesiace w szpitalu i nic... terapia? beznadzieja, funkcjonuje dzieki lekom, terapia nic mi nie daje

      Usuń
  3. Tak, Londyn :D tez mam nadzieje,ze cos mi to da, to ostatnia deska ratunku :( a jak u Ciebie z jedzeniem? Kiepsko nadal?

    OdpowiedzUsuń
  4. Widzę Ciebie we mnie - też miałam taki etap. Po kilku miesiącach morderczego odchudzania, w okresie największej burzy na uczelni i w życiu osobistym miałam ochotę paść na łóżko, olać wszystko i tak trwać. Podobnie jak Ty miałam wrażenie, że jestem stara. Kiedy ktoś się mnie pytał co mi jest, mówiłam w żartach, że mam kryzys wieku średniego. Ale serce mi się krajało.

    Teraz już mi lepiej. Sama nie wiem, co mi pomogło. Może kiedyś to odnajdę.
    Trzymaj się ciepło :)

    OdpowiedzUsuń